wtorek, 17 lutego 2015

Rozdział 5

Cały czas wpatrywałam się w ekran telefonu i czekałam na moment, gdy obudzę się z tego chorego snu. Zaciskałam mocno powieki, by chwilę później szeroko je otworzyć, w nadziei, że to pomoże. Moja ręka stawała się powoli sina od ciągłego podszczypywania. 'Amelia  zbudź się! W tej chwili!' - krzyczałam w środku, ale nic to nie dawało. Z każdą kolejną sekundą obecna sytuacja jakby coraz bardziej do mnie docierała, a kroki mężczyzny stawały się głośniejsze. Miałam tylko kilka sekund na podjęcie decyzji, od której prawdopodobnie zależał mój dalszy los.
Serce waliło jak oszalałe i o mało nie wyskoczyło mi z piersi. Zerknęłam w stronę drzwi z napisem "wstęp tylko dla personelu" i wiedziałam, że to moje ostatnie koło ratunkowe. Choć nie byłam przekonana co do wierzytelności motorzysty, nie miałam innego wyboru. Musiałam mu zaufać i zrobić ten jeden wyjątek.

Wpadłam w panikę, bo tak wiele ode mnie zależało. W głowie słyszałam tylko odgłos odmierzającego się czasu, jakby za chwilę miała wybuchnąć ogromna bomba. Tik, tak, tik, tak, tik, tak. To stresowało mnie jeszcze bardziej i uświadamiało, że za niedługo stanę się następną ofiarą dwóch czarnych mężczyzn.
Aby do tego nie dopuścić, musiałam przejąć inicjatywę. W przypływie odwagi wstałam i szybko pobiegłam do wskazanych przez motorzystę drzwi. Nie zrobiłam tego zbyt cicho, bo od razu zostałam zauważona, a postać śledząca alejki, przyspieszyła w moim kierunku. Teraz to już naprawdę byłam bliska zawału. Myślałam tylko o tym, by przypadkiem o nic się nie potknąć i nie dać się złapać. Moim jedynym celem była ucieczka z tego pochrzanionego miejsca i zadzwonienie na policję, a potem zapomnienie o całej zaszłej sytuacji.

- Kurwa! Matt jakaś laska nas widziała! - wykrzyknął mężczyzna za mną. Z całych sił szarpnęłam za klamkę, która na szczęście zechciała ze mną współpracować i przemknęłam przez drzwi. Znalazłam się w pomieszczeniu pełnym różnych pudeł i szafek. Zdesperowana zaczęłam szukać wyjścia awaryjnego.

- Ty idioto! Jak mogłeś tego nie zauważyć?! Masz ją natychmiast zatrzymać i przyprowadzić! - usłyszałam rozzłoszczony głos tego drugiego.

Na te słowa, kolejna fala paniki zalała moje ciało. Zaczęły drżeć mi ręce, a oczy nadal nie mogły znaleźć wyjścia na zewnątrz. W końcu mój wzrok zatrzymał się na zielonej tabliczce, wiszącej za stertą pudeł. Prędko ruszyłam w tamtym kierunku, a przed sobą ujrzałam masywne, metalowe drzwi. Podeszłam do nich i pociągnęłam za metalowy uchwyt, lecz nic się nie działo. Lekko przestraszona jeszcze mocniej szarpnęłam za drzwi i tym razem też nie drgnęły. Kiedy już miałam się poddawać,wpadłam na pomysł, aby spróbować otworzyć je w drugą stronę. W tym celu z całych sił naparłam na ten spory kawał metalu i pchnęłam go, tak mocno jak tylko mogłam. Drzwi ustąpiły pod moim naciskiem, w tym samym momencie, gdy mężczyzna goniący mnie, znalazł się w pomieszczeniu dla obsługi.

- Ej ty! - zawołał wkurzony, a ja przestraszona odwróciłam się, by zobaczyć, jak duża odległość nas dzieliła.


Mężczyzna był już kilka metrów za mną, więc czym prędzej wybiegłam na zewnątrz. Poczułam lekki powiew wiatru, który musnął moje policzki. Szybko prześledziłam wzrokiem miejsce, do którego zaprowadził mnie motorzysta. Był to jakiś ciemny, opustoszały zaułek. Jedyne światło dochodzące aż tutaj, znajdowało się na końcu uliczki - jedynego wyjścia na główną, bardziej ucywilizowaną drogę. Chociaż nie wiedziałam, gdzie się aktualnie znajdowałam, szukałam jakiejkolwiek szansy na ucieczkę. Marzyłam tylko o wydostaniu się stąd, dlatego puściłam się biegiem przed siebie. Mój oddech diametralnie przyspieszył, a ja desperacko łapałam coraz to kolejne hausty powietrza.

- Nie wygłupiaj się! I tak cię złapię! - oświadczył mężczyzna podnosząc głos, bym mogła dobrze zrozumieć każde jego słowo. 
Byłam w coraz większym stresie, a na dodatek potknęłam się, zawadzając nogą o wystający kamień. Upadłam na brudną drogę, w tym samym momencie gdy on się zaśmiał. Wiedział pewnie, że moje starania umknięcia mu były zerowe. Mężczyzna po prostu dobrze się bawił, dając mi jakiekolwiek nadzieje na opuszczenie tego horroru. Cała obolała powoli wstałam i choć nie miałam już sił, kuśtykałam dalej. Byłam pewna, że za kilka chwil nastąpi mój koniec, lecz nie poddawałam się. W końcu zawsze jest jakieś ziarenko nadziei.

- Nie wydaje mi się- stwierdził jakiś inny, nowy głos. 

Szybko odwróciłam się, by zobaczyć kto był moim hmm... wybawicielem? W każdym razie ostatnią deską ratunku. Ujrzałam jak z ciemności wyłania się jakaś postać. Ze starej, zrujnowanej  kamienicy wyszedł chłopak, który stanął między mną, a napastnikiem. Był odwrócony w stronę mężczyzny, ale jego głos wydawał mi się trochę znajomy. Czarny kaptur zasłaniał głowę, a ubranie w tym samym kolorze wtapiało się w otoczenie. Nie mogłam sobie przypomnieć, skąd go pamiętałam, bo emocje zagłuszyły moje myśli.

- Dla twojego dobra radziłbym nie wtykać nosa w nieswoje sprawy- ostrzegł mężczyzna, patrząc na mnie wzrokiem ostrym jak brzytwa. Następnie zwrócił całą uwagę na osobę, która przeszkodziła mu w wypełnieniu zadania zatrzymania mnie. Widziałam w jego oczach wściekłość, co nie wróżyło niczego dobrego. Bałam się, że zaraz rzuci się na mojego obrońcę i nic ani nikt mi już nie pomoże.

- Raczej nie skorzystam z twojej propozycji- odparła postać w kapturze, ruszając na szyderczo śmiejącego się mężczyznę, który nie pozostał mu dłużny. Obaj bardzo szybko się do siebie zbliżali, a ja nie chciałam wiedzieć, jak zakończy się to starcie. Zamiast uczynić jakikolwiek ruch, stałam jak słup. Bo co miałam zrobić? Zostawić mojego obrońcę na pastwę tego drugiego i uratować siebie?
To wydawało się być jednym racjonalnym rozwiązaniem, jednak coś nie pozwalało ruszyć mi się z miejsca.

- Uciekaj!- krzyknął chłopak w kapturze, kiedy był prawie przy swoim przeciwniku. - Już! - dodał, a mówiąc to, odwrócił się w moją stronę, by mnie ponaglić. 

Kominiarka na jego głowie świadczyła, o tym, że pewnie nie chciał być rozpoznany. Ale dlaczego? W tym momencie nie zastanawiałam się nad tym, lecz odwróciłam na pięcie i pobiegłam w nieznanym mi, choć jedynym kierunku, byle by tylko wydostać się z tej "dziury". Słuchając się nieznajomego, w końcu znalazłam się w oświetlonej części miasta. Ból zdartych kolan był nie do zniesienia, ale na szczęście mogłam już trochę zwolnić. Nie zatrzymując się, spojrzałam na swoje rany, które utrudniały mi chodzenie. Podarte spodnie nasiąknięte były krwią, która powoli zasychała, co nie wyglądało zbyt dobrze. Gdy wrócę do domu, będę musiała się tym zająć, by nie wdarło się jakieś zakażenie. Jeszcze tego by tu brakowało.

Przeszłam kilkanaście kroków, cały czas rozglądając się za jakąkolwiek pomocą, ale akurat dzisiaj w tej dzielnicy nie było nikogo oprócz grupy nastolatków, grających w kosza. Dlatego przypominając sobie o własnej komórce, wyjęłam ją i wpisałam numer na policję. Drżącą ręką wcisnęłam zieloną słuchawkę. Przecież jeśli tamci dwoje znęcali się nad moim wybawcą i sprzedawcą, liczyła się każda sekunda.

- Halo- usłyszałam w słuchawce głos kobiety, jednocześnie wracając do rzeczywistości. Moim priorytetem było zawiadomienie odpowiednich służb, żeby zajęły się tą sprawą. Nie mogłam tego zostawić, gdyż ktoś mógłby bardzo ucierpieć, czego bym nie zniosła. Zapewne przez długi czas zadręczałabym się i obwiniała za to, iż stchórzyłam i nie wezwałam pomocy.

- Bo... bo... - zaczęłam dukać, jakbym zapomniała najprostszych komunikatów. Aby temu zaradzić i chociaż trochę się uspokoić, zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Raz, dwa, trzy.

- Na ulicy Grand River Ave dwaj mężczyźni napadli na sprzedawcę w sklepie i... i oni nadal tam są. Błagam przyjedźcie - w końcu to z siebie wydusiłam. Dobrze, że po drodze zauważyłam drogowskaz z nazwą. Następnie rozejrzałam się wokoło, by sprawdzić, czy żaden z tamtych czarnych gości nie pomyślał o szukaniu mnie. Czułam się cały czas obserwowana, a przecież na ulicy nie było żywej duszy. Powoli pochłaniała mnie paranoja.

- Pani jest razem z nimi? - zapytała dyspozytorka swoim urzędniczym, spokojnym głosem. 

Od zawsze ciekawiło mnie, jak tacy ludzie mogą zachowywać dystans do wszystkiego. W końcu zachowanie trzeźwego umysłu, wtedy, gdy każda minuta jest na wagę złota, musi być trudne. Presja, jaką wywiera się na nich, nie przytłacza ich, jak zwykłego człowieka. W końcu chodzi tu o ludzkie życie, a oni zachowują się jak roboty, które pobierają informacje i wysyłają je do specjalnych służb, odpowiedzialnych za poszczególne zadania. A może to staje się ich rutyną i nie robi na nich już aż tak dużego wrażenia?
Nie ważne jak by było, mam nadzieję, że kobieta sprawi, by policja zdążyła przyjechać, zanim stanie się tragedia.

- Nie, mi... mi udało się uciec, bo... bo zjawił się jakiś chłopak i mi pomógł, ale on tam został. Proszę, pomóżcie mu- powiedziałam łamiącym się głosem. Emocje nadal górowały nad wszystkim innym.  Zdenerwowanie przeplatało się z przerażeniem, co sprawiało, że moje poczynania były irracjonalne. Zachowanie spokoju w tej sytuacji stawało się niemożliwe.

- Za niedługo będziemy. Niech pani poda jeszcze miejsce, gdzie się obecnie znajduje.

- Przy parku kilkaset metrów dalej. Nie wiem, gdzie dokładnie - odpowiedziałam, nadal wypatrując jakieś tabliczki z nazwą ulicy czy czegokolwiek. Byłam w tej części miasta po raz pierwszy. Nawet nie miałam pojęcia, że taka dzielnica jak ta istnieje na mapach Detroit.

- Proszę się stamtąd nie ruszać i nie denerwować. Wszystkim się zajmiemy-  oznajmiła dyspozytorka, kończąc rozmowę. W telefonie rozległ się sygnał rozłączonego połączenia. 

Lekko oszołomiona odsunęłam aparat od ucha. Stałam tak jeszcze przez pewien moment, wpatrzona w punkt przed sobą, po czym osunęłam się na pobliską ławkę. Skuliłam się  i schowałam głowę w rękach, jakbym wierzyła, że dzięki temu moje problemy znikną. Cały czas trzymałam w dłoni komórkę na wypadek, gdyby kobieta chciała się ze mną ponownie skontaktować. 

 Myślałam nad tym, co działo się teraz w sklepie i przed jego wyjściem awaryjnym. To nie dawało mi spokoju. A jeżeli ci dwaj mężczyźni zabili już mojego obrońcę i sprzedawcę? Nawet nie chciałam w ten sposób o tym myśleć, bo to bardziej by mnie przytłoczyło. Kim, do cholery, byli tamci goście?! I dlaczego akurat weszli do tego sklepu? Nie mogli wybrać sobie za ofiarę kogoś innego, tylko niewinnego chłopaka, siedzącego cały czas nosem w telefonie? Przecież on nikomu nic nie zrobił. Wszakże mówili coś o jego długach, ale o co konkretnie chodziło? W końcu za zwykłe kilka drobnych nikt nie znęca się nad osobą zalegającą ze spłatą. To musi być jakaś grubsza sprawa...
Szczerze to, nie chcę mieć z nią w ogóle do czynienia. Nie zamierzam mieszać się w coś, czego później będę żałować. A na pewno będę. Widząc już zajście w sklepie, o mało nie przypłaciłam życiem. Choć nie wiedziałam, czy czarni goście mieli na myśli zabicie mnie, to z ich zachowania wywnioskowałam, że nie byli dość przyjaźni.
Już nigdy nie wejdę im w drogę. Nigdy.

Rozważając niedawno zaistniałą sytuację, co pewien czas zerkałam w kierunku, z którego przyszłam. Bałam się, że jednak któryś z mężczyzn za mną poszedł, by "dokończyć sprawę". Od jakiegoś momentu miałam dziwne przeczucie, że zaraz znowu wydarzy się coś złego, więc wolałam kontrolować to, co się działo.
Minuty mijały bardzo powoli, a nawet myślałam, że czas się zatrzymał. Policji nie było słychać, a ja coraz bardziej desperacko zerkałam w stronę uliczki, prowadzącej na tyły sklepu. Nagle zobaczyłam coś, a raczej kogoś, kto sprawił, że wcześniejsza ucieczka wydawała się niczym w porównaniu z tym, co miało się za chwilę stać. 
 To był on- mężczyzna, który przypierał i znęcał się nad sprzedawcą. Miał czarne włosy i oczy w tym samym odcieniu, a na jego brodzie widniał kilkudniowym zarost. Moje wątłe ciało nie mogło równać się z tą masywną posturą.

Na szczęście jeszcze mnie nie zauważył, gdyż było ciemno. Mężczyzna szedł szybkim krokiem w moja stronę i patrzył we wszelkie możliwe strony, jakby kogoś szukał. No tak, on szukał mnie. Moje serce znowu zwariowało i zaczęło walić jak szalone. Pośpiesznie wstałam z ławki i odwróciłam się do niego plecami. Ruszyłam umiarkowanym krokiem przed siebie z głową spuszczoną na dół, aby nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń, a przy okazji nie zostać zauważoną. Za sobą słyszałam głośny stukot butów, odbijający się od kamienic. Szłam tak przez kilka minut, a odgłos nie ustępował.Oczywiście nie odwracałam się za siebie, gdyż po ostatnich doświadczeniach wiedziałam, że skończyłoby się to bardzo źle. Zdając sobie sprawę z tego, że nie miałam pojęcia dokąd idę, musiałam znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. W końcu mężczyzna mógł zorientować się, że to ja i czekał tylko na odpowiedni moment, by mnie złapać. Ale przecież nie wiedział jak wyglądam, bo to nie on mnie zauważył. Może tamten drugi mu wszystko przekazał?

Dlatego gdy przede mną wyrósł przystanek autobusowy, a charakterystyczny warkot rozniósł się po okolicy, odetchnęłam z ulgą. Z tak dużego napływu szczęścia nogi się pode mną ugięły i o mało co nie straciłam równowagi. Kiedy zauważyłam na horyzoncie nadjeżdżający autobus, jak najszybciej pognałam w tamtą stronę. Pojazd zatrzymał się chwilę przed tym, gdy do niego dobiegłam. Nie słyszałam, by mężczyzna za mną nadal kontynuował swoje poszukiwania, ale wolałam to sprawdzić. 

Stojąc przed autobusem przekręciłam w lewo swoją głowę i od razu tego pożałowałam. Brunet szukający mnie, znajdował się kilkaset metrów dalej i patrzył właśnie na mnie. Pewnie nie odkryłby, że to ja byłam tą dziewczyną, która ich nakryła. Lecz przerażenie, jakie wymalowało się na mojej twarzy, kiedy go ujrzałam, mówiło za siebie. Mężczyzna przyspieszył w tym samym momencie, gdy przekroczyłam drzwi pojazdu, które moment później się zamknęły. Autobus ruszył, a ja wyglądając przez szybę, obserwowałam, jak brunet kipi ze złości. Jeszcze zanim zniknął mi z pola widzenia, zerknął na mnie z ogromną wściekłością i pokazał, gestykulując, że od teraz będę na jego celowniku. Wtedy uświadomiłam sobie, że to nie koniec.

~*~
Wróciwszy do domu, od razu skierowałam się do swojego pokoju, by nikt nie zauważył stanu, w jakim byłam. Szybko zrobiłam ze sobą porządek, opatrując rany i zaczęłam szykować się do snu, gdyż zmęczenie dawało swoje znaki. Nie zamierzałam rozważać tego, co się dzisiaj stało. Miałam już wszystkiego dość.
Zgarnęłam piżamę z kupki ubrań i już miałam wychodzić do łazienki, kiedy mój telefon oznajmił o przyjściu nowego smsa. Westchnęłam głęboko, gdyż wrażeń na dziś miałam wystarczająco dużo i nie brakowało mi kolejnej afery. Wzięłam komórkę ze stolika i odblokowałam ją. Wiadomość znowu pochodziła od motorzysty:

'Gdzie jesteś?'

Po przeczytaniu smsa, zamierzałam go zignorować i rzucić telefon na łóżko, lecz tego nie zrobiłam. Zastanawiałam się, czy powinnam odpowiedzieć. Z jednej strony bałam się, że chłopak napisze, iż znowu grozi mi niebezpieczeństwo i każe uciekać. Ale co takiego może stać mi się w domu? Przecież mężczyźni nie wiedzą, gdzie mieszkam, więc by się tu nie dostali. Choć z drugiej strony byłam to  winna motorzyście, bo w końcu to on pomógł mi się wydostać ze sklepu i jemu po części zawdzięczałam życie. Pewnie chłopak chciał się upewnić czy wszystko w porządku, więc po prostu odpisałam.

'W domu'

Moim zdaniem te dwa słowa w zupełności wystarczyły. Nie chciałam opowiadać mu, jak się tu dostałam, bo sprawiłabym sobie tym więcej kłopotów. Po chwili mój telefon ponownie wydał z siebie charakterystyczny dźwięk:

'Nic ci się nie stało?'

Z ogromnym zdziwieniem wpatrywałam się w ekran, gdyż nie mogłam uwierzyć, że motorzysta się o mnie martwił. On i troska lub współczucie nie łączyło się w jednym zdaniu. Czy to ten sam bezczelny i agresywny chłopak, którego spotkałam kilka dni temu? Wydawało się, że to dwie zupełnie inne osoby. Musiałam przyznać, że motorzysta cały czas mnie zaskakiwał i nigdy nie mogłam stwierdzić, jak w danym momencie się zachowa. Kolejnym szokiem była dla mnie jego dzisiejsza pomoc w ucieczce ze sklepu. Ale skąd on o tym wszystkim wiedział? Jakim sposobem się tam znalazł i znał wyjście? I dlaczego mnie uratował po tym, jak go traktowałam?
Znowu pojawiało się milion pytań i zero odpowiedzi na jakiekolwiek z nich. 
Ale jednego byłam pewna. Motorzysta skrywał wiele tajemnic, które nie należały do najbezpieczniejszych, a on sam mógł podawać się za kogoś, kim nie był.
Otrząsnęłam się z natłoku myśli dopiero wtedy, gdy dostałam kolejną wiadomość:

'Wszystko w porządku?'

Aby nie trzymać chłopaka dłużej w niepewności, wystukałam szybką i krótką odpowiedź:

'Tak'

Chwilę po tym jak nacisnęłam klawisz wyślij, wyszłam z pokoju i ruszyłam w stronę drzwi na końcu korytarza. Przebrałam się tam i umyłam, przy okazji naklejając plastry na zdarte kolana. Chociaż nadal mnie bolały, cieszyłam się, że nie stało się nic gorszego. Kiedy wróciłam, położyłam się na łóżku i zajrzałam jeszcze do telefonu, gdyż pojawił się nowy sms:

'Mam nadzieję, że mówisz prawdę. 
Następnym razem może nam się już nie udać.
Uważaj na siebie'

Ta wiadomość wywołała u mnie mieszane uczucia. O co chodziło motorzyście? Co nam się udało? Przecież tamci mężczyźni najprawdopodobniej nadal grasują na wolności, a policja... No właśnie! Kompletnie o niej zapomniałam! Obiecałam dyspozytorce, że zostanę przy parku i się stamtąd nie ruszę. Jednak jeden z czarnych gości znalazł mnie pierwszy. A co jeśli policja nikogo nie zastała w sklepie i nie uwierzyła, że była tam napaść? Może nie złapali jeszcze tamtych mężczyzn? Ale motorzysta pisał, że nam się udało. Czyli mam rozumieć, że oni nikogo już nie skrzywdzą, a mój obrońca i sprzedawca przeżyli? Lecz kim był...
Nie dokończyłam, bo moje powieki same opadły z tak dużego zmęczenia.
Zasnęłam.

~*~
Obudziłam się, gdy pierwsze promienie słońca wdarły się przez okno do mojego pokoju. Przeciągnęłam się i przetarłam oczy, które jeszcze niewyraźnie wszystko widziały. Zerknęłam na zegar ścienny, wiszący naprzeciwko. Była 8:35. Szybko zerwałam się z łóżka, gdyż o dziesiątej miałam pierwszą w moim życiu rozmowę kwalifikacyjną. Zaplanowałam ją już dawno i przygotowywałam się do niej od kilku tygodni. Chciałam podjąć pracę po ukończeniu liceum, by zarobić trochę pieniędzy na studia. Obciążenie wszystkimi kosztami rodziców nie było odpowiednim sposobem na rozpoczęcie nowego etapu w życiu. Zależało mi na tym, by się bardziej usamodzielnić. 

Stanęłam naprzeciwko szafy i wybrałam odpowiednie na ten dzień ubrania. Była to granatowa, prosta sukienka przed kolanko ze złotymi dodatkami. Pognałam do łazienki i zrobiłam jak najprędzej poranne czynności. Następnie wsunęłam telefon oraz portfel do torebki i zbiegłam na śniadanie.

- Cześć! - przywitałam się z mamą, dając jej całusa w policzek. Ona jak zwykle krzątała się od rana w kuchni. Czasem zazdrościłam jej tej smykałki do gotowania. Robiła najlepsze naleśniki z serem na całym świecie! Nigdy nie mogłam się od nich oderwać tak samo jak Lins, tata i Julie.

- Ej! A gdzie ty się tak śpieszysz? - zapytała moja rodzicielka, odwracając się do mnie przodem i na chwilę odrywając od krojenia bananów. W pomieszczeniu pachniało cynamonem i owocami. Czyżby mama robiła tarty na słodko? Mmm... pychota! Na samą myśl, zechciało mi się jeść.

- Na rozmowę do Covent Garden - oświadczyłam, siadając przy stole. Od razu gdy to uczyniłam, mama postawiła przede mną talerz z tostami. Niezależnie o której wstałam, w kuchni zawsze przygotowane było dla mnie śniadanie.

- A! To dzisiaj! Kompletnie wypadło mi to z głowy - mama oparła się o blat szafki i z troską się we mnie wpatrywała.

 Pewnie nie była do końca przekonana, co do mojej pracy w tym barze. Jednak mi już na samym wejściu spodobała się tamtejsza atmosfera, a obsługa była naprawdę miła. Kiedy dowiedziałam się, że szukają kogoś na stanowisko kelnerki, od razu do nich zadzwoniłam. Uprzejmy pan powiedział, żebym przyszła na początku czerwca i razem ustaliliśmy konkretny termin. Właśnie dzisiaj nadszedł ten dzień.

- Mam jeszcze trzydzieści minut - oznajmiłam między kęsami jedzenia. 
Miałam nadzieję, że uda mi się zdążyć, bo przecież pierwsze wrażenie było najważniejsze. Zaczęłam denerwować się nawet dotarciem na czas. Niespokojnie stukałam palcami o blat stołu, a wzrok utkwiłam w swoich rękach.  W końcu nie tylko ja próbowałam dostać się na to stanowisko. Oprócz mnie było jeszcze z pięć kandydatów. Skąd to wiedziałam? Pracowała tam moja dobra koleżanka ze szkoły i to ona też po części namówiła mnie do spróbowania podjęcia pracy. Kiedy szybko skończyłam posiłek i upiłam łyk herbaty, wstałam z zamiarem pójścia na autobus.

- Zawiozę cię - stwierdziła mama, wycierając już ręce. Moja kochana rodzicielka znowu mnie ubiegła. To ona zawsze pomagała mi i wspierała w różnych decyzjach. Nie wiem, co bez niej zrobię, gdy wyjadę na studia. Na pewno będzie mi jej bardzo brakować. Pocieszać się będę jedynie tym, że w każdej chwili będę mogła do niej przyjechać na pogawędkę i naleśniki z serem.

- Nie musisz - zaprotestowałam, choć byłam na straconej pozycji. Jeśli mama coś zdecydowała, trudno było ją od tego odwieść. To tak jakby próbować rozburzyć wysoki mur przy użyciu wyłącznie jednego młotka. Nie ma szans, by to zrobić.

- Ale chcę. Tata dzisiaj ma wolne, więc zostanie z Linsey. Zresztą oboje śpią, więc nawet nie zorientują się, że mnie nie było - odparła moja rodzicielka, jakby już wcześniej wszystko zaplanowała.

Kobieta wzięła klucze ze specjalnego koszyka w holu i razem udałyśmy się do czarnego Peugeo.  Mama zasiadła za kierownicą, a ja od strony pasażera.  Kiedy włączyłyśmy się do ulicznego ruchu, odpaliłam płytę naszego ulubionego artysty Eda Shreerana. Nastawiłam na pełny regulator piosenkę "Thinking Out Loud" i obie zaczęłyśmy ją nucić, co przerodziło się w cichy śpiew:

"And I'm thinking 'bout how
people fall in love in mysterious ways
Maybe just the touch of a hand
Me I fall in love with you every single day
And I just wanna tell you I am

So honey now
Take me into your loving arms
Kiss me under the light of a thousand stars
Place your head on my beating heart
I'm thinking out loud
Maybe we found love right where we are" *

Po piętnastu minutach byłyśmy na miejscu. Mama zaparkowała na parkingu dla klientów i życzyła mi powodzenia. Obiecała również, że będzie mocno trzymać kciuki. Natomiast ja przyrzekłam, że jak wrócę to wszystko jej opowiem. Gdy opuściłam samochód, niepewnie ruszyłam w stronę baru. 
'Dasz radę' - dodawałam sobie otuchy w myślach. 
W końcu czekała na mnie naprawdę stresującą rozmowa.

~*~
Wyszłam z gabinetu kierownika i od razu osunęłam się na pobliskie krzesło. 
Uff! W końcu było po wszystkim.

- I? Co powiedział Jason? - niecierpliwiła się Suz- koleżanka z klasy, która od momentu gdy pojawiłam się w Covent Garden,  nie odstępowała mnie na krok. Musiałam przyznać, że jeszcze nigdy tak się nie stresowałam jakąś rozmową. Nawet egzaminy ustne w szkole nie były takie denerwujące.

- Ja... zostałam przyjęta! - krzyknęłam na cały głos, a wszyscy na korytarzu odwrócili się w moją stronę. Speszona,zaczęłam się rumienić. Byłam zarazem podekscytowana i szczęśliwa. Nie mogłam uwierzyć w to, co się właśnie stało. Suzanne dosłownie chwilę później wzięła mnie w objęcia i zaczęła skakać z radości jak dziecko.

- Będziemy razem pracować!- powtarzała w kółko to samo zdanie i uśmiechała się od ucha do ucha. Cieszyłam się z nią, bo  znałam tu chociaż jedną osobę. Nigdy nie byłam z Suz tak blisko jak z Julie, ale na szczęście ona nie należała do tych lalkowatych i aroganckich barbie. Wiele razy z nią rozmawiałam i wydawała się naprawdę sympatyczną i miłą dziewczyną.

- Tak! - pisnęłam i jeszcze raz wtuliłam się w Suzanne. 
Zapowiadało się wspaniałe lato.

~*~
Przekroczyłam próg domu i od razu pobiegłam do mamy. Zastałam ją, siedząca z tatą i Linsey na kanapie w salonie. Grali w operację- grę, która polegała na wyjmowaniu dziwnych rzeczy z różnych części ciała pacjenta za pomocą pęsety. Kto wyłowił dany przedmiot bez dotknięcia metalowego pola ograniczającego manewr tym narzędziem, mógł bawić się dalej. Natomiast osoba, która usłyszała charakterystyczne 'pip' musiała pożegnać się z wygraną. Linsey dostała tę grę od taty jako, że on był lekarzem. Często błagała nas o wspólną zabawę, a rodzice i ja ulegaliśmy jej, gdyż ta gra należała do jednej z tych ciekawych. Wszyscy lubiliśmy spędzać wieczory na zabawie i wygłupach z Lins. Choć mama i tata dużo pracowali, zawsze mieli dla nas czas.
Wpadłam do pokoju jak huragan i stanęłam na jego środku przodem do zgromadzonej rodzinki. Odetchnęłam głęboko, zanim przekazałam i im dobre wieści.

- Dostałam pracę! - wyznałam uradowana i rzuciłam się na rodziców, a później uścisnęłam siostrę. To był jeden z najlepszych dni w moim życiu!

- Jesteśmy z ciebie dumni, kochanie- powiedziała mama, tuląc mnie do piersi. 
W tym momencie byłam najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi! Miałam kochającą rodzinę, dobrze zdałam egzaminy i jeszcze udało mi się zdobyć pracę w jednym z najlepszych lokalów w Detroit. Czegoż można chcieć więcej?

Kiedy od wszystkich się oderwałam, moja rodzicielka zniknęła na chwilę w kuchni i wróciła z jednym listem zaadresowanym do mnie. Zmarszczyłam czoło, gdyż nie spodziewałam się żadnej korespondencji. Chcąc szybko sprawdzić, co było w środku tajemniczej koperty, ruszyłam do pokoju. Rzuciłam torebkę na łóżko i pośpiesznie otwarłam list. Wyjęłam białą kartkę, na której była wydrukowana wiadomość:

'Nigdy nam nie uciekniesz.
Będziemy zawsze tam, gdzie ty.
Pamiętaj, że znalazłaś się teraz na naszej czarnej liście.
I nie radzimy mówić o tym policji, bo to źle się dla ciebie skończy.'

Czytając ostatnie zdanie, przed oczami pojawiły mi się mroczki, a świat zawirował.
Zdawałam sobie sprawę, że to nie koniec, ale nie miałam pojęcia w co tak naprawdę się wpakowałam.

* fragment piosenki Eda Sheerana - Thinking Out Loud (musiałam ją dodać ♥)
____________________________
Hejoł ludzie! :D
 Ogłaszam, że jest to jak na razie najdłuższy rozdział EVER! (w końcu jakoś musiałam wam wynagrodzić tą zwlekę) ;)
Planowałam dodać rozdział w walentynki, ale wiecie jak to jest ze mną, PRAWDA? :D
A! No tak! Muszę się wam pochwalić tym, że od wczoraj MAM FERIE! ♥ (oczywiście wyrazy współczucia dla wszystkich, którzy są skazani na chodzenie to szkoły - łączę się duchowo z wami :) )
Zadacie pewnie pytanie:
Czy ferie = częstsze i szybsze rozdziały ?
Może u wielu (albo wszystkich :D ) blogerów by tak było, ale ja NIE jestem ta normalna (o czym możecie się przekonać nawet w tym pogrubianiu poszczególnych wyrazów xD )
Jak będzie TO będzie - jeśli się uda to część 6 pojawi się wcześniej (bo tak będę chciała zrobić)
Chciałabym też w ten wolny czas zająć się zwiastunem ;) 
I o czym ja jeszcze zapomniałam?
Właaaśnie! Po raz kolejny dziękuję wam za poświęcenie czasu na moje wypociny, bo przecież marnujecie tu swój cenny czas (który moglibyście poświęcić na naukę ;D ) A tak szczerze to DZIĘKUJĘ KOCHANI za to, że wspieracie mnie cały czas na duchu i niecierpliwie wyczekujecie kolejnych rozdziałów!
W zakładce bohaterowie mamy nowe postacie - zajrzyjcie tam! :)
PS.: Na blogu wybiło 40 obserwatorów. CZEKAM AŻ STUKNIE 50! ♥♥
LOWKI, KISKI, HAGI ITP. !!

12 komentarzy:

  1. Najlepszy rozdział ever :) wiesz jak długo czekałam? :)) mam nadzieje ze na kolejny nie każesz tak długi czekać bo chyba bym tego nie zniosła :) mi ferie się właśnie skończyły :) a ci życzę udanego wypoczynku i duzoo weny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No się wkopała. Świetny rozdział. Czekam na następny. Życzę weny i udanych ferii.

    OdpowiedzUsuń
  3. No nareszcie, :3 Rozdział świetny oraz baardzo długi co mi się podoba. Mam nadzieję że Główna bohaterka i motorzysta będą zgłębiać relacje. Nie mogę się doczekać ich pierwszego pocałunku :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem ciekawa kto to są Ci mężczyźni :) Rozdział okej (y) czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  5. świetny rozdział! czekam nn! <3

    OdpowiedzUsuń
  6. ile w tym rozdziale się działo! jeeeeeju, nie mogę się doczekać, co będzie dalej. w co ta dziewczyna się wpakowała? i kim są Ci mężczyźni? mam tyle pytań ;p
    życzę weny i zapraszam do mnie na nowy rozdział ;>

    OdpowiedzUsuń
  7. Boskie. :D Jak zwykle mi sie podoba. :3
    Życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Siemanko!
    Przywiało mnie na twojego bloga skądśtam (już nawet nie pamiętam skąd dokładnie) i tak jakoś postanowiłam zostać dłużej. Bardzo fajnie piszesz, na szczęście coraz lepsze opisy się pojawiają, a i bohaterowie są bardzo interesujący. Ogółem nie mam żadnych zastrzeżeń co do literówek i ortografów, ale błagam na kolanach! Zmień "motorzystę" na "motocyklistę". Motorzysta to marynarz obsługujący silniki na statkach, a to chyba nie o to ci chodziło, mam rację?
    Co tu dużo mówić, bardzo fajnie się zapowiada historia i czekam na ciąg dalszy :3
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie http://are-you-alice-girl.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Wow. To jedyne co mi przychodzi do głowy. Ja tu się cieszę że na moim blogu mam 10 356 wyświetleń lub więcej a ty mi tu piszesz że masz 40 obserwatorów no kurdę tylko ci zazdrościć. A tak po za tym rozdział jest cudny. Oby tak dalej! Czekam na następny rozdział z niecierpliwością i zapraszam na mojego bloga. Masz już chyba mojego linka więc nie muszę dodawać. Trzymaj się!

    Pozdrawia ~Diana

    OdpowiedzUsuń
  10. Siemka
    Rozdział genialny :-D
    Dowiedzieli się gdzie mieszka?
    A tym obrońcą pewnie był ów tajemniczy motocyklista...
    No i praca! Szczerze mówiąc też mam nadzieję iść do pracy w wakacje...
    Zapraszam na mojego nowego bloga:
    you-are-not-alone-i-am-sorry.blogspot.com
    xxx

    OdpowiedzUsuń
  11. Fajny rozdzial. Szybko i milo sie czyta. Bede wpadac czesciej 😊
    Zapraszam http://againsttheyou.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  12. Super pomysł miałaś na to! Szybko się czyta! Napiszesz mi, jak wstawisz kolejny? Czekam niecierpliwie :D
    http://to-read-or-not-to-read.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń