Głośnym wydechem wypuściłam powietrze i po raz kolejny
wzięłam głęboki oddech. Zamknęłam oczy, by się uspokoić, gdyż zbyt
pochopne działania nigdy nie prowadziły do niczego dobrego. Musiałam
pomyśleć, a co najważniejsze odpędzić od siebie te czarne obrazy,
gromadzące się w mojej głowie. Właśnie w takich chwilach wyobraźnia to
najgorszy wróg człowieka. Możesz próbować ją stłumić, ale zawsze coś
wedrze się do twojego umysłu.
W jednym momencie byłam w swoim pokoju, a w
drugim znajdowałam się na opustoszałej ulicy z mężczyzną, który trzymał
w ręce nóż. Kiedy próbował się do mnie zbliżyć, szybko podniosłam swoje
powieki. Znów byłam u siebie. Ale czy do końca odcięłam się od tych
złych myśli? Przecież jedna produkuje się szybciej niż w pół minuty. To
tak jakby bieganie po polu pełnym niewidzialnych min. Jest ich naprawdę
dużo, jedna koło drugiej, a ty nie potrafisz zrobić kroku, by nie
natrafić na jakąkolwiek. Nie widzisz ich, więc jak masz je ominąć?
'Musisz rozwiązać tę sprawę' - podpowiadał mój rozum, próbując pomóc mi
walczyć z natrętnymi myślami. Wahałam się, czy to na pewno dobry
pomysł. Przecież nie chciałam pakować się w jeszcze większe kłopoty.
Co jeśli oprawcy w końcu spełnią swoje obietnice? To pytanie nie dawało
mi spokoju przez dłuższy czas. Bałam się, że w najbliższej przyszłości
wydarzy się coś złego. Ja to czułam. Ale dlaczego oni tak się na mnie
uwzięli? Niby posiadałam informacje, przez które mogliby wylądować w
więzieniu, ale ich zachowanie nie przypominało rozumowania "normalnego"
przestępcy.
Miałam wrażenie, że za tym kryło się coś większego, a ja przez przypadek
właśnie się w to wplątałam. Jedynym wyjściem było nie prowokowanie
szantażystów i wykonywanie ich poleceń. Jak na razie ta opcja wydawała
się tą najlepszą.
Chociaż...
Spuściłam wzrok na zdjęcie z Covent Garden, a w mojej głowie pojawiła
się sytuacja z dzisiejszego dnia, o której całkiem zapomniałam.
To On. To musiał być On. Gdy rozmawiałam przez telefon, podsłuchał moją
wymianę zdań z sierżantem i przekazał pozostałym. Był tak tym przejęty,
że od razu wyszedł, by pochwalić się zdobytymi nowinkami. Jak mogłam
nie skojarzyć tych faktów wcześniej? Po prostu dałam się zwieść jak mała
dziewczynka, której da się prawie wszystko wmówić. Byłam taka naiwna...
Po sytuacji w sklepie chciałam dać motocykliście nawet drugą szansę.
Dziwne? Na sto procent. Ale myślałam, że jego bezczelne zachowanie miało
jakiś powód. Wmawiałam sobie, że nie był taki zły, tylko udawał.
Uratował mnie kilka razy, dlatego wierzyłam, że w głębi duszy nie był
tym, za kogo się podawał. Jednak czy teraz mogłam mieć jakieś nadzieje?
Musiałam to sprawdzić. A na to był tylko jeden sposób.
Jeszcze drżącą ręką sięgnęłam po telefon i wybrałam numer motocyklisty.
Po przyłożeniu do ucha, niecierpliwie czekałam aż odbierze. A może wcale
tego nie chciałam?
Pierwszy sygnał.
Mój oddech gwałtownie przyspieszył.
Drugi.
Telefon prawie wypadł mi z ręki,
Trzeci.
Serce chciało wyskoczyć i uciec jak najdalej.
Czwarty.
Chłopak podniósł słuchawkę.
- Amelia? - tylko jedno słowo sprawiło, że cała pewność siebie, która
zebrała się we mnie dotychczas, zniknęła jak za dotknięciem magicznej
różdżki. Zaczęłam nerwowo chodzić po pokoju i starałam się, by mój głos
brzmiał stanowczo. Musiałam być zdeterminowana w tym zadaniu, bo rozmowa
z motocyklistą mogła opierać się wyłącznie na kolejnych żartach z jego
strony.
- Jak weszliście do mojego pokoju? Okno było zamknięte, a z drugiej
strony raczej byście się nie dostali- wypaliłam prosto z mostu, nie
zwracając uwagi na konsekwencje. Potrzebowałam odpowiedzi i wyjaśnień, a
co najważniejsze chciałam, by to zamieszanie się w końcu skończyło.
Czy naprawdę dużo wymagałam?
- Co?- zdezorientowany głos motocyklisty świadczył o tym, jakim dobrym
był aktorem. Zachowywał się tak jakby to, co mówiłam było dla niego
obce.
- Dlaczego mi to robicie? Czemu obserwujecie mnie cały czas i wysyłacie
te straszne wiadomości? - desperacko drążyłam temat dalej. Czy on
myślał, że uwierzę w to, że był niewinny? To właśnie motocyklista był
moim głównym podejrzanym, więc nie miał co liczyć na taryfę ulgową. Nie
zamierzałam być dla niego miła za to, co mi zrobił. Pewnie ta sytuacja w
sklepie też była ustawiona. Chłopak myślał, że okaże się księciem na
białym koniu, który pomoże mi z oprawcami, a tymczasem było na odwrót.
Przyjrzałam go na wylot. To on był jednym z moich prześladowców.
- O co ci chodzi?
-Jeśli robicie to wszystko przez policję, to obiecuję, że nic nie
powiem, ale pro... proszę dajcie mi spokój - zaczęłam się jąkać, będąc
bliska płaczu. Bałam się, że to całe oświadczenie im nie wystarczy i
będą chcieli czegoś więcej. Czy kiedykolwiek dadzą mi spokój i przestaną
mnie obserwować? A może już niedługo zrobią coś gorszego? Z takimi
ludźmi nie da się rozmawiać. Oni zawsze dostają to, czego chcą.
- Amelia wszystko w porządku?- zapytał jakby z...troską? Na pewno
udawaną. Naprawdę nie mam już siły, żeby zmusić go do powiedzenia
prawdy.
- Dlaczego udajesz, że nie masz pojęcia, o czym mówię? Przecież ty też
za tym wszystkim stoisz. Ale wiesz, co jest najgorsze? Chciałam ci
wybaczyć te wszystkie chamskie zachowania, bo w końcu tyle razy mnie
uratowałeś, a każdy zasługuje na drugą szansę. Miałam nadzieję, że
zmienię twoje zachowanie, ale ty właśnie to zniszczyłeś. Jesteś gorszy
niż mogłam to sobie wyobrazić - wyznałam na jednym tchu, dając upust
swoim emocjom. Wypłynęła ze mnie cała złość, frustracja i rozczarowanie.
Ku zdziwieniu to pomogło, bo czułam się o wiele lepiej.
- Nie rozumiem, o czym... - nie chcąc dłużej słuchać głupich, zmyślonych
kłamstw chłopaka, zakończyłam połączenie i wyłączyłam telefon.
Jednocześnie odłożyłam telefon i zabrałam się za zbieranie zdjęć, które
następnie umieściłam na spodzie szafy i przykryłam je stertą ubrań. Nie
chciałam, by ktokolwiek je zobaczył. Byłam w tym sama i sama musiałam
sobie z tym poradzić, nie narażając innych na niebezpieczeństwo.
Gdy to zrobiłam, padłam zmęczona na łóżko i od razu zasnęłam.
~*~
Po wstaniu i zrobieniu wszystkiego, co zaplanowałam wczorajszej nocy
(wyszykowaniu się do pracy i posprzątaniu swojego pokoju), ruszyłam do
Covent Garden. Czekał mnie kolejny pracowity dzień. Jednak z
towarzystwem Suz i Ashtona nie mogło być aż tak źle. Liczyłam na kolejne
żarty i pogaduszki w przerwie i między obsługiwaniem klientów. Miałam
nadzieję, że dzięki temu zapomnę chociaż na chwilę o wczorajszym
wydarzeniu.
Dobrze posiadać prawdziwych przyjaciół, którzy zawsze potrafią cię
rozśmieszyć i sprawić, że zapomnisz o swoich problemach. Oni są
najlepszym lekiem na całe zło.
~*~
- Ashton! Proszę! Przestań! - wykrzykiwałam na cały głos, podczas gdy
chłopak łaskotał mnie od jakiś pięciu minut. Byłam razem z Suzanne w
jego domu i razem postanowiliśmy obejrzeć kilka filmów. Kiedy szatyn
zaproponował wspólne popołudnie, od razu się zgodziłam. Akurat dzisiaj
nie miałam najmniejszej ochoty na przesiadywanie w samotności. Ponadto
spotkanie miało odbyć się u Asha, więc nie mogłam odmówić. Spędziłabym z
nim każdą chwilę, by posłuchać niewypalonych kawałów czy popatrzeć jak
robi z siebie głupka. A może on już taki był? Na pewno nie posiadał
cechy, jaką było opanowanie, gdyż w najbardziej nieodpowiednich
momentach, potrafił wybuchnąć śmiechem. Czy to było normalne? U niego na
pewno tak, a w rzeczywistości nie.
Chłopak właśnie torturował mnie za wyśmianie misia, którego znalazłam podczas szpiegowania w jego pokoju. Jak go odkryłam?
Ashton stwierdził, że zrobi popcorn, a ja razem z Suz po kryjomu udałyśmy się do
komnaty tajemnic szatyna. Podczas rozglądania się po nawet czystym (jak
na chłopaka) pokoju, pod łóżkiem znalazłam dużego brązowego pluszaka. On
był taaaaki słodki. Oczywiście nie mogłam wrócić bez niego i nie
ponabijać się z chłopaka. Co dziwne on mi nawet wtórował i śmiał się
razem ze mną.
- Odkryłaś moją tajną broń. Jak mogłaś? Jacky to mój chłopak, z którym
zasypiam każdej nocy, a ty... a ty pogwałciłaś jego przestrzeń osobistą!
Co z ciebie za potwór! - zarzucił mi, dalej kontynuując łaskotanie.
Czasami jego odpowiedzi dosłownie zwalały mnie z nóg. To co tworzyło się w
głowie Asha, zawsze mnie zaskakiwało i sprawiało, że kąciki moich ust
samowolnie się unosiły. Nie miałam pojęcia, skąd brał te wszystkie
niezwykłe historie życia, ale musiał mieć naprawdę nierówno pod sufitem
(w pozytywnym znaczeniu). Przez ten krótki czas znajomości z nim,
pokochałam to. Jego optymizm i szczególne nastawienie do świata
ukazywało, że jednak uśmiech był w życiu najważniejszy.
- Ale ja go uratowałam, bo biedny sam leżał! Nim się trzeba opiekować. A
poza tym od teraz to jest mój chłopak, bo ty już go nie szanujesz!
Myślałeś, że go tak sobie po prostu odłożysz i będzie w porządku? On ma
uczucia, a ja go w końcu od ciebie uwolniłam! - oznajmiłam, zanosząc się
śmiechem. Kiedy szatyn przestał na chwilę swoich tortur, wykorzystałam
to i pobiegłam przed siebie. Zanim zdążyłam się schować, Ashton już
dawno zareagował na zaistniałą sytuację. Stanęliśmy po dwóch stronach
stołu i staraliśmy się wyczuć następnych ruch przeciwnika. Ja trzymałam
misia w ręce i przytulałam go do piersi, a chłopak groził mi palcem.
Nasza "kłótnia" dopiero się zaczynała.
- Zostaw go! To my się z Jackym bardziej kochamy! - odpowiedział Ash,
próbując wyrwać mi pluszaka nad stołem, co nie wychodziło mu zbyt
dobrze. Dlatego kiedy ruszył się z miejsca, biegnąc wokół prostokątnego
mebla, zrobiłam to samo tylko w drugą stronę tak, że znowu znaleźliśmy
się naprzeciwko. Bawiliśmy się jak małe dzieci, czego od dawna mi
brakowało.
- Nie, bo znowu go wyrzucisz!- zaprotestowałam, ciaśniej oplatając
misia ramionami. Szatyn wydął dolną wargę do przodu i szeroko otworzył
oczy, robiąc minę tzw. zbitego psa. Pewnie myślał, że w końcu mu ustąpię, ale ja nie miałam takiego zamiaru. Pokiwałam przecząco głową,
na co wulkan po drugiej stronie eksplodował.
- Ale on jest moim jedynym kochankiem! - użalał się nad
sobą i próbował wziąć mnie na litość. Kiedy zobaczył, że to nie
działało, rzucił się na kolana, składając razem ręce. Jednak zamiast się
śmiać, patrzyłam na niego z kamienną twarzą. Szczerze? Miałam ochotę
jeszcze trochę się z nim podroczyć. Mało brakowało a śmiech, który
dusiłam w środku, wydostałby się na zewnątrz.
- To teraz nie masz już żadnych, bo misiu powiedział, że chce się z tobą rozstać. Źle go traktowałeś.
- Ty złodziejko cudzych chłopaków! Takie z ciebie ziółko, co? Niby taka
miła i pomocna, a w głębi siedzi mały diabeł! - wybuchnął chłopak,
wskazując na mnie palcem i wrogo się patrząc.
Trwało to przez kilka
sekund, bo nasza powaga zaraz się skończyła. Oboje nie mogliśmy
wytrzymać takiego napięcia, a nasz śmiech rozniósł się po całym
mieszkaniu. Na pewno słyszała to Suzanne urzędująca w kuchni. To ona
dzisiaj była tam królową i po zapachu można było wywnioskować, że
przygotowywała pizzę, a my, niestety,nie mieliśmy tam wstępu. Kiedy na
początku zaproponowaliśmy pomoc, szybko nas stamtąd wygoniła.
- Muszę przyznać, że to od początku był mój plan. Po pierwsze
zaprzyjaźnić się z tobą, a potem uwieść Jacky'ego - odparłam,
uśmiechając się przebiegle i ruszyłam w kierunku Suz. Niestety zbyt nie
przemyślałam tej decyzji, bo Ash szybko zagrodził mi drogę, gotowy na
każdy mój ruch.
- Nie oddam ci go nigdy! - wykrzyknął na cały głos, aż ziemia zadrżała, a
pluszak wypadł mi rąk. Chwilę później przede mną zmaterializował się
szatyn, który w tym samym momencie co ja chciał zabrać misia.
Podnieśliśmy go razem i zaczęliśmy nim lekko szarpać. Żadne z nas nie
zamierzało dać za wygraną.
- O! Nie! Nie dostaniesz go! - krzyczeliśmy na zmianę, walcząc
zawzięcie. Gdy szala zwycięstwa przechylała się na jedną stronę,
przeciwnik prędko nadrabiał straty. Mogłabym powiedzieć, że starcie było
wyrównane. Oczywiście Ashton dawał mi fory, czego nie dało się nie
zauważyć. Gdyby chciał pluszak należałby już dawno do niego.
- Heeeej, ludzie! Rozumiem, że macie konflikt w trójkącie, ale czy
możemy już zacząć nasz seans? - wtrąciła się Suzanne, siadając na sofie z
miską popcornu. Patrzyła na nas z lekkim rozbawieniem, które
przepełnione było też znudzeniem. Pewnie podczas robienia posiłku,
nasłuchała się naszych kłótni i miała już dość. Nie dziwiłam jej się, bo
jak można tyle wytrzymać z takimi dziećmi.
- Okeeeej- odpowiedzieliśmy jednocześnie, spuszczając na dół głowy i
podreptaliśmy w stronę dziewczyny ze (specjalnymi) smutnymi minami.
Potem usiedliśmy z szatynem obok siebie, usadawiając misia pośrodku i
włączyliśmy jakąś komedię. Oczywiście podczas filmu nie mogło zabraknąć
dziwnych komentarzy Asha oraz wielkiej popcornowej bitwy i ogromnej
pizzy.
~*~
Było około dwudziestej trzeciej, a nadal wielu ludzi przedzierało się
przez miasto. Jednak w miarę oddalania się od centralnych przecznic
robiło się coraz puściej, a tylko nieliczni przechadzali się ulicami.
Pani spacerująca z psem, trójka dzieci bawiących się w parku, biznesmen
wracający do swojej rodziny to obrazy, które obserwowałam, jadąc
autobusem. Patrząc się w okno, zupełnie straciłam poczucie czasu.
Ogarnęła mnie tak jakby wielka hipnoza. Dobrze, że zawczasu poznałam
okolicę i wysiadłam na odpowiednim przystanku, bo mogłabym później
zabłądzić. Niby mieszkałam w Detroit od urodzenia, ale miasto było
naprawdę ogromne, dlatego nie znałam go jeszcze całego.
Do domu zostało mi jeszcze kilkaset metrów, gdyż przystanek autobusowym
nie był tak daleko. Idąc jak zwykle na skróty, weszłam do starego,
podziemnego tunelu. Miałam szczęście, że za mną szedł jeszcze chłopak,
którego trochę kojarzyłam ze szkoły, gdyż dzięki temu czułam się
bezpieczniej niż jakbym musiała robić to sama. Oczywiście wcześniej
Ashton nalegał, żeby mnie odprowadzić, ale wiedząc, że Suz musiała
przemierzyć mroczniejszą część miasta, poleciłam mu, by poszedł z nią.
Ponadto to miejsce było bardzo oddalone od pamiętnego sklepu, więc nie
miałam się czego obawiać. Statystycznie w ostatnich latach nie
zanotowano tu żadnych zabójstw czy pobić. Ale czy czegoś nie ukryto?
Tego nie mogłam zaprzeczyć. Jednak nie było tak strasznie jak w
niektórych dzielnicach Detroit.
Spokojnie zeszłam po schodach, ciągle słysząc za sobą kroki i ruszyłam
dobrze oświetlonym korytarzem. Czując coraz większy chłód w rękach,
wsadziłam je do kieszeni. Nocą latem wcale nie było tak ciepło, jak się
wydawało. Właśnie minęłam nieczynny sklep, mieszczący się dokładnie
pośrodku wielkiego tunelu, kiedy usłyszałam potężny huk, pochodzący
najprawdopodobniej z jednego z dodatkowych korytarzy. Pod mocą głośnego
odgłosu skuliłam się i samowolnie cofnęłam. Osoba podążająca za mną
zrobiła to samo. Oboje spojrzeliśmy na siebie ze zdziwieniem, gdyż nie
mieliśmy pojęcia, co to mogło być. Byliśmy naprawdę zdezorientowani.
Pierwszy z tego transu wyrwał się chłopak, który zaczął biec przed
siebie w stronę wyjścia. Aby go nie zgubić, prędko zerwałam się w tym
samym kierunku. Na pewno nie chciałam zostać tu sama.
Będąc dokładnie
obok rozwidlenia tunelu, dobiegł mnie kolejny dźwięk, taki sam jak
wcześniej. Moja głowa instynktownie przechyliła się w prawą stronę, a
moim oczom ukazała się grupka ludzi otaczająca coś leżącego. Było ich
około pięciu, a postury wskazywały, iż to mężczyźni. Aby nie narobić
hałasu swoimi krokami, przystanęłam od razu i po cichu- na paluszkach
próbowałam się oddalić. Przez cały czas próbowałam uspokoić swój
przyspieszony oddech. Brakowało mi tylko kilku kroków do oddalenia się
od tego przeklętego korytarza, ale moja niezdarna część musiała się
ujawnić. Nie zauważając kamienia, leżącego na chodnikowej płycie, przez
przypadek go kopnęłam, a echo jego odbić rozniosło się po całym miejscu.
Szybko podniosłam głowę, sprawdzając, czy zostałam nakryta. Niestety
pięć par oczu skoncentrowanych było na mnie. Zdziwieni? Na pewno,
chociaż wydawało mi się, że bardziej chcieli mnie tym wzrokiem zabić.
Musiałam im przeszkodzić w czymś ważnym.
- O cholera - przeklęłam pod nosem, kiedy dojrzałam między mężczyznami
coś, a raczej kogoś leżącego na ziemi. To był człowiek! C-z-ł-o-w-i-e-k
który w ogóle się nie ruszał i nie dawał żadnych oznak życia. Co więcej,
dzięki jednej z lamp dostrzegłam jakąś kałużę wokół bezwładnie
spoczywającego ciała.Natomiast w dłoni u jednego z oprawców zobaczyłam
coś czarnego, jakby pistolet. On miał broń! Czy... oni właśnie go
zamordowali?! Czy... czy... oni zamierzają zrobić to samo ze mną?
'Bum. Bum. Bum' Serce zachowywało się jakbym przebiegła czternastokilometrowy maraton bez zatrzymania i tym sposobem w ogóle
nie pomagało mi podczas ucieczki. Po krótkiej chwili, gdy mężczyźni
odkryli moją obecność, dwóch z nich ruszyło wprost na mnie. Przerażona
zaczęłam biec w stronę schodów, gdyż już niedaleko znajdowało się
wyjście. Nie trwało to długo, bo moment później, ktoś brutalnie
pociągnął mnie do tyłu i przyparł do ściany. Z moich oczu zaczęły lecieć
łzy, a wargi i ręce drżeć jak opętane. Uginające się kolana mogły w
końcu nie dać rady unieść tak ciężkiego ciała. Zamazany obraz
spowodowany płaczem również nie pomagał. Dlaczego ja zawsze musiałam
mieć takiego pecha?
- Kurczę! Co za spotkanie!- wykrzyknął jeden z napastników, przy okazji
się śmiejąc. W ogóle nie rozumiałam jego reakcji, więc kiedy zaczęłam
lepiej widzieć, dobrze mu się przyjrzałam.
N-I-E!!! To nie mogła być prawda. To nie... nie był mężczyzna ze sklepu. On... on tylko tak wyglądał, prawda?
- To moja dobra znajoma- zwrócił się do drugiego, gdyż tamten też nie
wiedział, o co chodziło. Bardziej znany mi oprawa podszedł bliżej,
uprzednio wyjmując coś z kieszeni. Z jego twarzy w ogóle nie znikał ten
straszny uśmieszek. Bałam się nawet pomyśleć, co planuje. W szybkim
tempie na mojej szyi znalazł się nóż, który jak ma razie tylko
przyciśnięty do skóry nie powodował żadnych ran. Teraz już nie hamowałam
swych łez, które litrami spływały po policzkach.
- Co powiesz na pewien układ, kotku? - zaproponował mężczyzna,
zabierając rękę z ostrym narzędziem w "bezpieczną" odległość od mojego
ciała. Na jego słowa przełknęłam w gardle wielką gulę i szybko starałam
się wymyślić jakikolwiek plan, który pomógłby mi się uratować. Byłam na
skraju wytrzymałości, bo pomysł nie przychodził. Modliłam się o chociaż
jedną, jedyną szansę na ucieczkę.
- Dam ci jeszcze jakieś piętnaście minut życia, jeśli pokażesz na co cię
stać - napastnik ruchem dłoni machnął drugiemu, żeby się oddalił, a sam
przysunął się bliżej mnie, znacznie za blisko.
Byłam pewna, co miał na
myśli, więc desperacko zaczęłam odpychać go rękami, uderzając na oślep w
jego klatkę piersiową. Za wszelką cenę nie chciałam do tego dopuścić.
Jednak on niewzruszony, znajdował się w tym samym miejscu i kontynuował
swoje zamiary. Kiedy ataki z mojej strony nie ustępowały, mężczyzna
złapał za moje nadgarstki i przyparł je do ściany. Przestraszona,
wprawiłam w ruch swoje nogi, które starały się jak najdalej go odsunąć,
kopiąc i wierzgając. Oprawca, by to zatrzymać, przygniótł mnie swoim
ciałem tak, że stykało się z moim w prawie każdym miejscu. Następnie
niespodziewanie wpił się w moje usta, zachłannie je całując. Cały czas
starałam się wykręcić głowę w drugą stronę, ale przez jego przeważającą
siłę, nie udało mi się tego zrobić. Kiedy mężczyzna zobaczył, że powoli
odpuszczam, zabrał swoje ręce z moich, by móc jeździć nimi po moim
ciele. Jego pocałunki były gwałtowne i bolesne, a dotyk coraz bardziej
nachalny. Dłonie napastnika po krótkiej chwili znalazły się na moich
pośladkach, a usta na dekoldzie.
Nie mogłam już dłużej tego wytrzymać. Dlatego właśnie teraz nadszedł moment,
by wdrożyć w życie mój wymyślony niedawno plan. Aby zadziałał, musiałam
poczekać na odpowiednią chwilę.
Zebrawszy wcześniej wszystką energię, która posiadałam, odepchnęłam
oprawcę od siebie, co nawet mi się udało i szybko wyjęłam z torebki gaz
łzawiący. Dobrze, że od sytuacji ze sklepu, cały czas nosiłam go ze
sobą. Kierując aerozol na oczy przeciwnika, bez wahania nacisnęłam
odpowiedni przycisk, na co usłyszałam jego krzyk. Zanim jednak zaczęłam
uciekać, mężczyzna ponownie wyjął nóż i nic nie widząc, zamachnął się
przed sobą. Próbując ominąć ostrze, prędko wyminęłam przeciwnika, robiąc
specjalny unik. W rezultacie nóż nie przeciął mojej skóry oprócz
zranienia na lewym ramieniu, które cholernie bolało.
Jednak nie mogłam
się poddawać. Nie teraz, gdy tak niewiele brakowało od uratowania się
przed tym przerażającym gwałcicielem. Więc nie zważając na krew,
wyciekającą z mojej rany, rzuciłam się do ucieczki. Słysząc jeszcze
czyjeś kroki, diametralnie przyspieszyłam, bojąc się, że on znowu mnie
dopadnie.
Po kilku minutach wyszłam już z tego cholernego tunelu i
pognałam do domu. W związku z tym, że zostało mi tylko sto metrów, zaraz
byłam przed budynkiem. Potykając się o własne nogi, wzrok utkwiłam w
chodniku, a jedną ręką uciskałam ranę na ramieniu. Łzy nadal spływały po
mojej twarzy, gdyż po głowie cały czas krążyła mi sytuacja sprzed
chwili. Oszołomiona i nie za bardzo kontaktująca że światem, skręcając do
domu, wpadłam na kogoś i prawie znalazłabym się na ziemi, gdyby nie
silne ramiona, które zdążyły mnie w porę złapać.
Zadrżałam pod obcym
dotykiem, przypominającym mi o natarczywych rękach tamtego mężczyzny na
moim ciele. W końcu przezwyciężając swój strach, uniosłam swoje oczy do
góry i napotkałam te znane mi brązowe tęczówki, z których zawsze
odczytywałam tyle złych emocji, a teraz widziałam zmartwienie. Nie
miałam czasu, ani głowy na rozmyślanie, dlaczego motocyklista stał pod
moim domem. Po prostu potrzebowałam kogokolwiek, kto by mnie
obronił, ochronił przed całym złem tego świata, a wiedziałam, że właśnie on mógł mi to zapewnić.
Dlatego zamiast stać i wpatrując się w chłopaka, wtuliłam się w jego
klatkę piersiową, opierając na niej swoją głowę i zaciskając piąstki na
czarnej koszulce. Na początku motocyklista chyba był zdziwiony, bo w
ogóle się nie ruszał, lecz po chwili poczułam jego silne ramiona przygarniające mnie do siebie i szczelnie zamykające w uścisku.
Właśnie
tutaj czułam się bezpieczna.
________________________
ŁOOOŁ!!! NARESZCIE COOŚ WYSZŁO!!! :D
Długo czekaliście? Taki żart (było tak z prawie miesiąc, ale nie cały, NIE CAŁY!)
Tylko nie bijcie! xD Boooję się...
Kończąc już ze złymi wieściami, mam jedną DOBRĄ!
Werble proszę!
Następny rozdział w moje urodziny, czyli za mniej niż dwa tygodnie!!!
TAAK! SZALEEJEMY!
Dołożę wszelkich starań, aby ten plan w całości wypalił, a wy za to nabijajcie obserwatorów i komentarzy! Maaały szantaż nigdy nie jest zły :P
A tak już serioooo to JEŚLI CHCECIE, ZOSTAWICIE ZNAK PO SOBIE, A JEŚLI NIE, TO NIE ;D
Oczywiście każdy, nawet najmniejszy komentarz BARDZO MOTYWUJE! ♥
Jeśli chodzi o rozdział to sama jestem nim zaskoczona. Jednak spontaniczne pisanie daje o sobie znaki. Mam nadzieję, że tą częścią nie zburzyłam waszych wyobrażeń tej historii. Jeżeli tak to przepraszam, ale nic lepszego do głowy mi nie wpadło ;)
Aha! I jeszcze coś!
Dziękuję bardzo dziewczynie, która uświadomiła mi, że nazwa motorzysta nie odnosi się do tego, czego chcę, żeby się odnosiła, więc zmieniłam ją na motocyklista :) Dziękuję, kochanie!
W końcu perfekcjonistką nie jestem, a błędy (nawet te najgłupsze) zdarzają mi się caaały czas.
Na końcu tak już emocjonalnie:
KOOOCHAAAM WAS!! ♥♥♥
PS.: Nowa postać w zakładce "Bohaterowie". Niektórzy z was się pewnie tego spodziewali ^_^